Zabierając się za napisanie niniejszej notki, pierwotnie zakładałem pewne tezy, które jednak finalnie okazałyby się zbiorem pobożnych życzeń kogoś, kto idealistycznie wierzy w naprawę świata, poprzez przywrócenie chociaż cząstki tych wartości, z których wyrosła Europa i Ameryka.
Niestety, idealizm trzeba zastąpi pragmatyzmem, co doskonale odnosi się także do nadchodzącej prezydentury Donalda Trumpa.
Po II wojnie światowej utarł się mit "amerykańskiego supermena", w którym USA to supermocarstwo władające losami świata, a przzydent tego supermocarstwa to twardy, bezkompromisowy Szeryf, zdolny zaprowadzić porządek, tam gdzie potrzeba i tam gdzie sam zechce. Rzecz jasna siła Szeryfa - i siła mitu - wynikała z potęgi gospodarczej i militarnej USA , nie mającej praktycznie żadnej konkurencji.
Na dziś jednak mit Szeryfa - twardziela prysł jak mydlana bańka i Ameryka przypomina początki upadku Cesarstwa Rzymskiego. Tak jak w antycznym cesarstwie, w USA rosną do monstrualnych rozmiarów rozpiętości dochodów – jedni zarabiają miliardy dolarów rocznie, a współczesnym helotom pozostaje to, co kapnie z pańskiego stołu. Plus igrzyska - dokładnie tak, jak w Rzymie. Podobnie też jak starożytny Rzym, Ameryka ma kłopoty z niedoborem rekrutów i musi do armii pozyskiwać obcokrajowców w zamian za obietnicę obywatelstwa. Stolica amerykańskiego imperium żyje w przekonaniu, że jest pępkiem świata – tak samo jak Rzym 2000 lat temu. Towarzyszy temu podobne lekceważenie świata zewnętrznego, zwłaszcza tam, gdzie USA nie ma żywotnych interesów. Obraz upadającego mocarstwa dopełnia "odamerykizowanie" się społeczeństwa, wszechobecne lewactwo i 'poprawność polityczna", która jak zaraza przywleczona z Europy, rozlała się po Ameryce.
Donald Trump odziedzicza niefajny spadek. Recesja, deficyt i dług publiczny, marnotrawna polityka ochrony zdrowia, perspektywa bankructwa systemu emerytalnego. Syndrom Cesarstwa Rzymskiego. Za granicą wojna w Syrii, DAESH, Rosja, Chiny, Meksyk, Kuba, słabnąca pozycja i prestiż Ameryki w Europie, Bliski Wschód, Turcja itd...
Na każde z tych haseł można pisać elaborat, ale nas - ze zrozumiałych względów - interesuje najbardziej kwestia stosunku Trumpa do państw Europy. Z naszego, polskiego punktu widzenia, kluczowe jest postrzeganie przez nową administrację Białego Domu dwóch państw - Niemiec i Rosji. Trump wydaje się być zwolennikiem doktryny, w której Stany Zjednoczone powinny dążyć do równowagi sił. Jeżeli Trump tak właśnie chce postępować, to w każdym regionie świata będzie umiejętnie osłabiać lokalne potęgi, a wzmacniać kraje słabsze, przy wcale niewykluczonym zaangażowaniu własnym. Skoro tak, to kwestią czasu jest, że zbyt "nadymana" rola Niemiec i Francji w Europie osłabnie, co korzystnie wpłynie na stabilizację i rozwój " buntowników" wobec niemieckiego dyktatu w UE - Polski i Węgier. A co Rosją?
Chociaż to wróżenie z fusów, osobiście nie sądzę, żeby polityka administracji Trumpa wobec Rosji znacząco się zmieniła.
Nie zapominajmy, że istotna w Europie rola Rosji, urosła dzięki cichemu "zblatowaniu" Putina z Merkel, zatem ewentualne osłabienie roli Niemiec, osłabi też wpływy Rosji. Z drugiej strony, nikt - a tym bardziej Putin - nie może być pewny, jaki będzie konkretny kierunek polityki USA za prezydentury Donalda Trumpa. Z punktu widzenia Moskwy jest spore ryzyko, że jej agresywne działania spotkają się ze zdecydowaną odpowiedzią Trumpa - choćby z powodów wizerunkowych - co podważy kreowany przez rosyjską propagandę mocarstwowy wizerunek Rosji.
Tak więc, Trump zapewne wyszczerzy kły na Putina, ale też zaprosi do współpracy tam, gdzie będzie to korzystne dla USA.
A Polska? Ewentualna dewaluacja roli Niemiec, będzie dla Polski tlenem, Rosja wspópracująca z USA - tlenkiem... węgla. Być może - w imię narodowych interesów - trzeba będzie poświęcić upokarzające dla Polski epizody polsko - rosyjskich "niedomówień", takich jak katastrofa smoleńska, kwestie ukraińskie, czy ogólnie przyjęta rusofobia, dla korzyści wynikających ze współpracy z nowym Szeryfem świata.
Ameryka Trumpa niewątpliwie będzie przynajmniej dążyć do zerwania z syndromem Cesarstwa Rzymskiego - zatem decyzje, które zapadną w Waszyngtonie będą mieć wpływ na życie niemal wszystkich mieszkańców Ziemi. Na mieszkańców Europy szczególnie.
Dla Polski to szansa, ale tez nowe zagrożenia. Nie jestem pewny, czy jesteśmy na to gotowi.