kemir kemir
2082
BLOG

Mój Smoleńsk

kemir kemir Polityka Obserwuj notkę 73

W niniejszej notce postanowiłem pominąć zdania wstępu. Bo pisząc w jakimkolwiek możliwym kontekście o katastrofie w Smoleńsku, zamiast słów wystarczy odrobina pokory i zadumy. Nic, naprawdę nic więcej nie trzeba.

Mimo, że 10 kwietnia 2010 roku, spędziłem prawie caly czas w domu, przed telewizorem, z niedowierzaniem wpatrując się tragiczne obrazy z dalekiego Smoleńska, dziś mogę śmiało napisać, że wtedy właściwie nic - poza suchymi faktami - do mnie nie docierało. Umysł jakby bronił się się przed trawieniem dramatycznych wiadomości i zbudował sobie mur obronny, za którym było tylko bezpieczne, spokojne status quo.

Mur na dobre rozleciał się w pył wtedy, kiedy do kraju przylatywały trumny ze zwłokami ofiar. Wyznaję zasadę, że mężczyźni nie płaczą, ale to był taki czas, że  zwyczajnie coś we mnie pękło. Jednak pomimo ładunku emocji i ogromu tragedii, czułem się wtedy dumny, że jestem Polakiem. Czułem się cząstką tych tłumów zatroskanych o dobro Ojczyzny obywateli, gromadzących się przed Pałacem Prezydenckim i na Krakowskim Przedmieściu.  Wtedy nawet dziennikarskie śmieci, które dotąd w chamski sposób obrzucały Prezydenta Lecha Kaczyńskiego błotem i pomyjami, nagle zaczęły w Nim dostrzegać męża stanu, a Maria Kaczyńska z "obciachowej" baby z reklamówką, stała się dobrotliwą, pogodną i wrażliwą Pierwszą Damą. Jakimś cudem pojawiły się nagle zdjęcia uśmiechniętej i emanującej ciepłem pary prezydenckiej,  jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zastępując te  wszystkich fotografie z wykrzywionymi twarzami, robione z dołu, z otwartymi ustami, w udziwnionych pozach i sytuacjach.
Przez moment, mgnienie oka, Polska, naprawdę była Polską, jakby ktoś zaczarował ten kraj tak jak w wierszu K. Ildefonsa Gałczyńskiego:

Zaczarowana dorożka. Zaczarowany dorożkarz.  Zaczarowany koń....

Ale czar prysł prędko. Tusk z Komorowskim sprawnie przywołali dziennikarskie śmieci do porządku, podzielili tłumy z Krakowskiego Przedmieścia na wrogie sobie obozy, walczące o Krzyż, o prawdę, o honor Polskiego Prezydenta, o godność Polskich Generałów, o... Polskę.

I wtedy uświadomiłem sobie, że że nie wszyscy są tacy sami jak ja. Że nie wszyscy mówimy tym samym językiem, chociaż wszyscy mówimy po polsku, że władza nie rządzi w interesie narodu, ani nawet społeczeństwa, ale w swoim własnym. Smoleńsk mnie w jakimś sensie otrzeźwił, chociaż pogrzebał w czarnej dziurze idealistyczne nadzieje. A później przyszedł wstyd - za premiera Rzeczypospolitej, który pozwalał na to, że głowa demokratycznego państwa była przedmiotem kpin, idiotycznych żartów, szyderstw i skrajnego braku szacunku.  Wstyd za premiera, który w moim głębokim przekonaniu, jest współwinnym tej strasznej, bezprecedensowej w dziejach świata katatastrofy. Wstydziłem się za premiera, oddającego "bez walki"  w rosyjskie łapska wszystko, co katastrofy dotyczyło, pieczętując  zawarty "deal" prostackimi " żółwikami" z Putinem.

Wstyd mi także za moich niektórych rodaków, szczególnie tych młodych, wykształconych, którzy tak łatwo dali się przekonać Anodinie, Tuskowi, Komorowskiemu.  Wtyd mi za nich, że się przyzwyczaili do języka nienawiści i podjudzania do tego, co dzisiaj nazywamy "hejtem", że poszli  na łatwiznę, przestając samodzielnie myśleć. Że bali się i nadal boją się prawdy - jaka by ona nie była. Że pozwalalają na głoszenie kłamstw i stygmatyzowanie tych, co tej prawdy - za wszelką cenę - chcą dojść.

A ja nie wiem, czy prezydencki samolot rozbił się w Smoleńsku, bo była mgła, a piloci stracili kontrolę nad maszyną. Nie wiem. Nie wiem, czy był to zamach. Nie wiem, czy samolot rozpadł się w powietrzu, czy na skutek uderzenia w ziemię. Wiem natomiast, że przerażający jest fakt, jak mało o tym tragicznym wydarzeniu wiemy. Sześc lat "po".

Bo wstyd mi też za tych, którzy uważają, że już wszystko wiadomo - w obu obozach "wiedzących". A ja chciałbym wreszcie mieć wiedzę opartą na niepodważalnych opiniach niepodważalnych fachowców ... i tyle tylko.  A może aż tyle.

Brzoza - nie brzoza, wybuch - nie wybuch oraz ze sto innych domniemanych  i "udowodnionych" przyczyn katastrofy już dawno przestało mnie interesować - czekam na komunikat: było tak i tak. Koniec. Kropka.
 
Czekam 6 lat, poczekam i lata następne - dam radę.

Warto czekać, bo wiele, za wiele ofiar pochłonęła katastrofa pod Smoleńskiem. Łzy ich rodzin, przyjaciół i zwykłych Polaków jeszcze przez wiele miesięcy i lat będą płynąć wezbranymi potokami. Z łzami płynie złość na zaniedbania, kłamstwa i matactwa. Ale ci ludzie, którzy zginęli w katastrofie  na zawsze będą w naszej pamięci. My nigdy o nich nie zapomnimy. Prawdziwa Polska nigdy o nich nie zapomni. Stali się wieczni, stali się częścią Polskiej Wielkiej Historii.

Cześć Ich Pamięci! Cześć Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, wielkiemu Patriocie o niewielkim wzroście, który nie miał żadnych kompleksów wobec wielkich tego świata, którego można stawiać na równi z największymi, polskimi patriotami. Był po prostu przyzwoitym człowiekiem w nieprzyzwoitych czasach.
Cześć pamięci Jego Małżonce - Marii Kaczyńskiej, Pierwszej Damie o wielkim sercu.

A ja jako skromy bloger mam propozycję - niech jutro każdy uczciwy Polak, choćby nazywano go pisiorem ze smoleńskiej sekty, zapali w oknie małą świeczkę, światełko pamięci ofiar katastrofy. Tyle się dla Nich od nas należy.

 

 

 

kemir
O mnie kemir

Z mojego subiektywnego punktu widzenia jestem całkowicie obiektywny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka